Mam nadzieję, że kawiarnia "Duet" istnieje jeszcze w Szczecinie. Przychodziliśmy tam zawsze na kawę, dodam, wyśmienitą i na bardzo smakowite i różnorodne ciasta. Najzabawniejsze było to, że z Hanią siadywałyśmy w witrynie okna i udawałyśmy wystrój wnętrza.Zawsze było tam mnóstwo ludzi, bo w szarzyźnie i ogromnej siermiężności końca lat osiemdziesiątych, kawiarnia ta była zjawiskowa.Takiej nie było w całym wielkim Szczecinie.
Zwykle właśnie tam przygotowywaliśmy konferencyjne wnioski. I właśnie tam zastała nas wiadomość,że zostaliśmy zaproszeni na Zamek Książąt Pomorskich. Oglądać Zamek z zewnątrz, a wejść tam i być na eleganckim bankiecie,to coś zupełnie innego.
Przepiękne sale, w których umieszczono stoły bankietowe i podium dla orkiestry Zbigniewa Górnego, jarzyły się kolorowymi światłami , dyskretnie oświetlającymi wybrane rejony sali bankietowej i tanecznej.
Bend Górnego zawsze robił na mnie wrażenie, a to z powodu ogromnego poczucia humoru Dyrygenta, świetnych aranżacji i prezentowania naprawdę dobrych wokalistów.
Wszystko mieniło się i skrzyło, budowało niebywały nastrój.Wydawało nam się ,że jesteśmy w nierealnym świecie.Było tak elegancko,że baliśmy się poruszyć, żeby nie zburzyć tego nastroju.
Orkiestra zaczęła grać, rozpoczął się koncert. Było bajecznie. Podziwialiśmy popisy orkiestry i solistów wokalistów.W przerwie koncertu zauważyłam kątem oka , że jeden z członków zespołu wstał, położył instrument obok i zbliżał się w kierunku stolika, przy którym siedziałam.
-Czy mnie poznajesz? Oniemiałam z wrażenia. Przede mną stał przystojny mężczyzna, który na dodatek przed chwilą grał na uwielbianym przeze mnie instrumencie, saksofonie tenorowym, nazywanym pieszczotliwie "sex tenor". Nie poznałabym mojego szkolnego kolegi nigdy, ale ten, z lekką chrypką głos..., a jakże, poznałam.-Staszek?
LO, szkolna orkiestra i chór. Staszek grał w orkiestrze, ja byłam solistką tej orkiestry i chóru.
Obydwoje zawdzięczamy tak dużo naszemu profesorowi Kazimierzowi Kudybie, który wychował wiele kolejnych roczników wrażliwych na muzykę.Wielu z nas zdobyło potem wykształcenie w tym właśnie kierunku.To właśnie profesorowi zawdzięczam, że siedziałam teraz w sali balowej Zamku w doborowym towarzystwie i spotkałam chłopaka z tamtych lat. Moje koleżanki prawie umarły z wrażenia, a koledzy zawyli: o, o ,o o!Umówiłam się ze Staszkiem na wspominki po koncercie w "piekiełku".
Tymczasem zbliżał się punkt kulminacyjny wieczoru. Po raz pierwszy mogłam obejrzeć striptiz zaprezentowany przez Sonię. Sonia była śliczna i bardzo zgrabna . Poruszała się jak kotka, prezentując młode ciało i niebanalną urodę. Nasi koledzy wpadli w dziki zachwyt. Siedzielismy blisko "wybiegu", po którym poruszała się Sonia. Rozrzucała dokoła różne części garderoby, odsłaniała i prezentowała swoje nienaganne ciało.
Futro opadło. Przed nami stała zupełnie naga, piękna , świadoma swojej urody młoda dziewczyna.
Walduś, który siedział przy wybiegu , zerwał się , podniósł futro i narzucił go na Sonię,
-Zmarznie pani- powiedział głośno.
Sonia biegiem opuszczała pasaż, a jej plecy drgały od nie skrywanego śmiechu. Walduś nie dał za wygraną:-Proszę pani, niech pani wraca! Jeszcze jest jedna zwrotka i jeszcze jeden refren!!!
Połowa muzyków porzuciła bend i wybiegła ze sceny.Wszyscy wyli ze śmiechu. Nasze makijaże popłynęły/niestety, kosmetyki w tamtych czasach pozostawiały wiele do życzenia/. Plecy pana Zbyszka drgały jak w konwulsjach.
Zarządzono przerwę.
Ten wieczór przeszedł do legendy, przypominamy go zawsze , kiedy się spotykamy. Budzi w nas ciągle wesołość.Mamy co wspominać. Tak jak ja i Staszek.Tańczyliśmy do rana i wspominaliśmy starą dobrą "budę",w której zbudowano w nas marzenia, a myśmy nadali im kształt.Dziękuję Profesorze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz