czwartek, 30 stycznia 2014

Kiedy chwytasz gwiazdy w dłonie, musisz dotknąć nieba.

                           źródło:internet
 
Nad Sanem niebo uginało się od gwiazd.Na dworze było jasno od ich blasku.


 Nawet sobie nie wyobrażałam, że niebo może się uginać od gwiazd.Miałam wrażenie , że za chwilę usiądzie nam na głowach,przygniecie nas swoim ciężarem.
   Jechaliśmy nad San. Rzeka toczyła bystro swój nurt, połyskiwała srebrzyście, szumiała i zapraszała nad swój brzeg.
Jedliśmy pyszne pierogi z barszczem w przydrożnym zajeździe. Wspominaliśmy z Sergiuszem pirożną na Arbacie. Opowiadaliśmy naszym kolegom , jak to w Moskwie było.
    Potem wysypaliśmy się  nad San, jak jabłka z koszyka. Na brzegu zbudowano olbrzymie ognisko.
   Zajęliśmy miejsca, utworzyliśmy olbrzymi krąg, bo było nas sporo. Organizatorzy uwijali się wokół nas, tworzac miłą atmosferę. Podsumowywaliśmy konferencję, dziękowaliśmy Karolowi za dostarczenie nam wielu cudownych niespodzianek: wycieczek, wieczoru tanecznego i tego uroczego wieczoru nad Sanem.
    Uroczyście zapalono ognisko.Popłynęły łemkowskie rzewne pieśni, szeroko na lasy i góry. kładły się srebrnymi nutami na San połyskujący jak tafla lustra, którą ktoś ustawia pod coraz innym kątem.
    Widziałam różne ogniska od dziecka.Uwielbiałam je, lubiłam patrzeć na płonące berwiona.
    Wielokrotnie, kiedy byliśmy dziećmi, piekliśmy kartofle , które smakowały zawsze wybornie. Do dzisiaj pamiętam ich smak.Parzyliśmy sobie dłonie i jedliśmy  je pachnące dymem ogniska.
      Karol obiecywał nam, że ziemniaki zostaną zasypane w popiele, jak tylko wygaśnie ognisko.
Jedliśmy je już nad ranem.Były pyszne.
      To ognisko było nadzwyczajne. Przygotował go nie lada mistrz. Było ogromne, płonęło równo.
                                                                       
                                                                                
 żródło:internet
źródło:internet
 

                                                                          
Jego niezwykłość polegała na tym , że zapadała się jego jakaś część, a reszta dalej płonęła równo. Snopy iskier leciały wysoko i nie gasły długo. Nie wiedziałam, które srebrne punkty są gwiazdami, a które iskrami. Niebo połączyło się z ziemią. Staliśmy wszyscy z zadartymi głowami. Ognisko płonęło, my milczeliśmy w niemym zachwycie, iskry szybowały nam nad głowami. W końcu iskry połączyły się z gwiazdami i już nic nie było wiadomo.
     Niebo splotło się z Ziemią, Ziemia objęła Niebo, kolejna część ogniska zapadła się , wyrzucajac nowe snopy iskier. I nic już nie było oczywiste.
      Hania, która stała obok, mówiła ni to do nas, ni to do siebie:
     -To jest niezwykłe, to jest piękne, to trzeba zapamiętać na zawsze .
     - Karol postarałeś się, czegoś takiego nie widziałam- Ewa była wyraźnie zadowolona.
     Sergiusz stał za mną i tak jak wszyscy chłonął tę chwilę, kolejną zjawiskową, cichą i niezwykle przejmującą.
     -Jesteś powietrzem, wodą i chlebem, jesteś gwiazdą w moich dłoniach, wszystkim jesteś...Do dzisiaj nie wiem, czy mówił to Sergiusz, czy słyszałam własne myśli, czy jedno i drugie. Wydawało mi się jednak,że słyszałam  wyraźnie jego głos.
     Dotknęłam nieba, gwiazdy sypały się do rąk. Do dzisiaj czuję ich ciepły dotyk.
                                                              
zdjęcie obrazu Josephine Wall
                                                              

środa, 29 stycznia 2014

Kiedy gwiazdy chwytasz w dłonie.....

Obraz Josephine Wall/zdjęcie/
Od zawsze uwielbiałam tańczyć. Taniec mnie uskrzydlał, poprawiał samopoczucie. Tańcząc wyrażałam siebie.
Poza tym lubiłam patrzeć , jak tańczą inni.
Widziałam zawsze , jak kobiety w tańcu pięknieją,promienieją,czują się świetnie i nie chcą schodzić z parkietu. Noc spędzona na tańcach jest zawsze za krótka.

Mój dziadek Adam, był cudownym skrzypkiem. Ciężkie to były czasy, więc dziadek tym graniem zarabiał na życie.Mojego dziadka kochali wszyscy. Domostwo z przylegającym do niego sadem, zawsze tętniło życiem.
Przychodzili tu starzy i młodzi. Dziadek wieczorem brał skrzypce w spracowane ręce i grał. Wiedziałam,że to było jego wielką radością i prawdziwym odpoczynkiem.
Skrzypce w rękach dziadka Adama płakały, śmiały się, weseliły ku uciesze zgromadzonych. Takie tony i takie dźwięki dziadek Adam wydobywał zawsze ze swoich skrzypek.
Wujek Bronek przynosił bęben z czynelem i rozpoczynała się potańcówka w sobotnie wieczory. Na pola, ogrody i sady płynęły polki, oberki ,kujawiaki, a my dzieci, a potem młodzież bawiliśmy się do późnych godzin nocnych ,tańcząc na drodze pod domem, w sadku na trawie i na klepisku stodoły, jeśli akurat padało.

Dziadku mój kochany, dziękuję,że nauczyłeś mnie miłości do muzyki, beztroskiej zabawy, odpoczywania po ciężkiej pracy przy muzyce i tańcu. Wiem dzisiaj ,że moja miłość do muzyki i tańca wzięła się właśnie stąd: pachnącego sadu wypełnionego muzyką, tańczącego nad nim księżyca, dźwięków skrzypiec wpalatających się w gałęzie i kwiaty babcinego ogródka. Tę wrażliwość zawdzięczam Tobie mój kochany Dziadku.

W Przemyślu , Karol mój kolega, przygotował nam wszystkim miłą niespodziankę. Wieczór z muzyką, przy której można było potańczyć. Na taką okoliczność przywiozłam ze sobą kreację,jakiej nikt nie miał.Była wyjątkowa, bo ja chciałam wyglądać , jak najpiękniej.
Miałam tylko jedno niemiłe zmartwienie. Sergiusz nie tańczył. Zawsze mówił, że nigdy nie tańczył, nie umie i nie będzie tańczył.Nie tańczył nigdzie , gdzie bywaliśmy, a teraz także na uroczysty wieczór przyszedł w dżinsach i takiej samej bluzie.

W pięknej sali kominkowej zaczęła się zabawa. Bawiliśmy się świetnie. Zapłonęły świece,zrobiło się wyjątkowo romantycznie. Moje koleżanki wyglądały ślicznie. Barwnie i kolorowo, zadbane i uśmiechnięte, rozpromienione lampką szampana i tańcem.Cała sala wirowała,skrzyła się i mieniła od kolorowych strojów, było miło i gwarnie, cudownie, jak zawsze.

-Czy mogę cię zaprosić do walca?-głos Sergiusza był ciepły i miękki.
Oniemiałam z wrażenia. Przede mną stał piękny, we fraku i z muszką na śnieżnobiałej koszuli, Sergiusz.
Dżinsy oczywiście zostały, ale on i tak wyglądał, jak amant filmowy. Sparaliżowało mnie po prostu.
Orkiestra na życzenie Sergiusza zaczęła grać walca, i to jakiego..Pamiętacie "Noce i dnie"? Pamiętacie Strasburgera w białym garniturze, który brodząc w sadzawce  zbierał nenufary?  To ten walc, a ja poczułam się tak, jak pewnie czuła się Barbara, kiedy on wręczył jej te nieziemsko piękne kwiaty.
                                                                                                                                            
Popłynęliśmy razem z tym walcem dookoła sali. Nie tańczył nikt. Dopiero po drugim okrążeniu przez nas sali balowej , na parkiet wysypali się wszyscy, bijąc nam brawo. Sergiusz tańczył zawodowo. Byłam w ciągłym szoku i nie umiałam sklecić żadnego zdania, mało tego, przez dłuższy okres czasu nie mogłam wyartykułować żadnego dźwięku.

I to był najpiękniejszy taniec w całym moim życiu.To był taniec życia!
                                                                         
                                                              
                                                                    
                                                    /  Josephine Wall zdjęcie obrazu artystki, jego prezentacja/
-Nie mogłem nie zatańczyć z tobą, to jest nasz wieczór- tłumaczył się Sergiusz.
-A teraz spójrz za okno,to Pas Oriona, pełen mocy i wszelkich energii. Jeśli widzą nas stamtąd, to niech mi zazdroszczą. A teraz wracamy na parkiet- zakończył. Znowu mnie zaskoczył. Pas Oriona? Moc i energia? Kim jesteś Sergiuszu?

                                             
źródło:internet
Nie odpowiedziałam sobie wówczas na to pytanie, dopiero po latach usiłuję znaleźć odpowiedź.
Nie dostałam nenufarów, bo w poblizu nie było sadzawki. Wiem, że Sergiusz wszedłby do niej , gdyby tylko była.
Otrzymałam pięknego, ogromnego storczyka w przezroczystym pudełku. Nie wiem, skąd go wziął.
Gwiazdy spadały wprost do moich dłoni i układały się w nich miękko.
                                                                             
źródło:internet
                                                          
 


 





piątek, 17 stycznia 2014

TAK MAWIAŁA MOJA BABCIA...

A moja babcia miewała dosadne określenia.Nie wiem skąd czerpała taką wiedzę,pewnie z obserwacji i własnych doświadczeń.

Wszyscy chyba byliśmy i jesteśmy pod wrażeniem dokonań Orkiestry i Jurka Owsiaka.Może nie wszyscy, ale większość z nas.

Krytyka, jaka pojawiła się pod adresem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w dniu jej trwania, była plugawa, obrzydliwa,prostacka,pogięta jak cienki drut, który dowolnie wyginał szaleniec, zgniła jak przegniłe kartofle w kopcu, cuchnąca jak odchody szalonych krów, wściekła jak wściekłe i oszalałe stado wilków...I tak można by długo...Ohydne było to i z tego względu, że obrażało tysiące Wolontariuszy o czystych sercach, którzy porwani osobowością i poświęceniem Owsiaka, swojego Guru, zbierali kasę na słuszny cel ratowania życia małych dzieci i osób starszych.
źródło:internet

Ci człekokształtni /bo ludźmi na pewno nie są/ , w niewybrednych słowach obrzucali błotem samą ideę, osobę Owsiaka,obrażali tysiące ludzi zjednoczonych wokół tych, którzy chcą pomóc nieszczęsnej polskiej służbie zdrowia, cierpiącym, potrzebującym wsparcia, zmiłowania,w końcu pochylenia się nad smutnym losem chorych ludzi i ich rodzin.

Byłam oburzona, jak nigdy dotąd, kiedy w okienku telewizyjnym zobaczyłam zacietrzewioną, udającą człowieka,wykrzywioną nienawiścią i ziejącą piekielnym ogniem, zaplutą z powodu wyrzucanych słów z prędkością kałacha,ni to osobę, ni to nie wiadomo co.

Pomyślałam wówczas, że to coś mówi, a nie powinno, bo ,żeby mówić trzeba mieć mózg i przynajmniej dwie szare komórki. A to coś bełkotało nie wiadomo co/widoczna oznaka braku mózgu/, owładnięte szałem nienawiści./takich trochę jest na świecie!/

Wówczas przypomniała mi się maksyma mojej babci, która jest prawdziwa w stu procentach i jak się okazało ponadczasowa:

KTO SIĘ TOBOŁEM URODZIŁ, TO WALIZKĄ NIE ZOSTANIE.

Moja kochana Babciu, miałaś rację.

Kiedy gwiazdy chwytasz w dłonie...

 
Josephine Wall zdjęcie obrazu artystki
 

Ta opowiastka będzie długa, bo zasługuje na to.Jej bohaterami są Bieszczady, czerwono ruda jesień, ognisko nad Sanem i Sergiusz.Tak, tak. Zdarzyła się taka noc, kiedy można było chwytać gwiazdy w dłonie....

A jasień, była piękna tego roku...
Do Przemyśla jechałam pociągiem, który wlókł się niemiłosiernie, ale to i dobrze. Za oknem migały kolejne obrazy niebywałej wręcz, bajecznie kolorowej jesieni. Niebo w kolorze chabrów, które jeszcze rosły na skraju torowiska,a promienie słońca rozświetlały ich błękit. Tarcza słońca raz pojawiała się, innym razem chowała za wagony pociągu.
Dorodne jarzębiny pyszniły się czerwienią,bujne i jeszcze zielone trawy skrywały czerwone maki. Niebywałe; maki jesienią, a był to już październik.
To jeszcze nic. Te zachwycające widoki za oknem stanowiły tylko preludium do tego, co czekało nas w Bieszczadach. Żadna fotografia nie jest w stanie oddać barw i wrażeń, jakie wywołują widoki gór jesienią. Bieszczady cudne w każdym miejscu.
Na dworcu czekał na mnie Sergiusz.
- Przepakowujemy się, ubieramy inaczej i wyruszamy w góry. Pogoda tak piękna,że nie będziemy marnować ani jednej chwili- komenda krótka i treściwa.
Karol , nasz przyjaciel, który mieszka w Przemyślu, niechętnie, ale w końcu pożyczył nam samochód, abyśmy mogli przemieszczać się w miarę szybko i zdążyć na odprawę , którą zaplanowano w godzinach wieczornych.
Było południe. Słońce grzało niemiłosiernie.Przebrałam się w sportowe ubranie i założyłam adidasy kupione w Peweksie. To były czasy. Trzeba było na takie buty pracować prawie cały miesiąc.
Jechaliśmy Wielką Pętlą.

                                                     

źródło:internet

Pojedźcie piękną jesienią w Bieszczady, wówczas będziecie wiedzieć, dlaczego żadne słowo nie odda ich urody.
Jechaliśmy wolno, wspominając naszą wyprawę nad Jezioro Rica.
Chłonęliśmy każdy szczegół widoków, które roztaczały się przed nami, a każdy następny coraz piękniejszy.
No i poszliśmy na Połoniny.
Stąd widok na Bieszczady,boski. Czerwono rude trawy , błękit nieba i widoki,które zapisywaliśmy w pamięci, chłonęliśmy ciszę, w której słyszeliśmy bicie własnych serc.
Takie chwile nie powtarzają się nigdy. Taki dzień może się zdarzyć jeden jedyny raz w życiu.Wiedziałam o tym doskonale, dlatego jego zapis tkwi w mojej pamięci i zawiera nawet najdrobniejsze szczegóły.
-Wiesz-odezwał się Sergiusz, który szedł za mną w absolutnej ciszy i skupieniu- chyba śnię. Uszczypnij mnie, bo nie wierzę, że to prawda. Nigdy w życiu nie widziałem takiego bogactwa barw,takiego nieba,takiego słońca, nawet takiej chmurki- partyturki...
-O matko ma, zacząłeś rymować.
-No tak, już w pociągu napisałem dla Ciebie wiersz. Przeczytasz go wieczorem- Sergiusz umilkł, tak , jakby przestraszył się tego, że nagle zaczął tworzyć nie muzykę, tylko poezję.
-Chyba coś mi się stało w głowę-skwitował krótko.
                                                       
                                                                      
źródło:internet
Szliśmy dalej w absolutnej ciszy.Przepływały przez nas chmury, trawy, zmieniający się krajobraz.Powietrze nasycone ciepłem słońca wibrowało w całym naszym jestestwie.            
                                                                    
źródło:internet
 
  Ale tego nie spodziewaliśmy się!!

                                                               
źródło:internet
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                           
Z lewej strony dostojnym krokiem zbliżał się niedźwiadek.Nie był duży, ale sparaliżowało nas.
-Stój i nie ruszaj się.Tak mówią wszyscy znawcy tematu- Sergiusz wydawał polecenia.
 

Stałam jak zamurowana.Nie bałam się.Nie wiem dlaczego, ale nie bałam się.Spokojny głos Sergiusza, który informował mnie ,że z całą pewnością niedźwiadek najedzony jest już na pewno, bo jest jesień, a one jedzą dużo przed zimą, więc on z pewnością jest obżarty i to zdrowo, i nie pokusi się o zjedzenie nas.

Nie było wówczas komórek.Nie można było wezwać pomocy,ani zrobić fotografi.Kto nam uwierzy?
Sergiusz, który potrafił czytać moje myśli powiedział:
-Nikt nam nie uwierzy, kiedy będziemy opowiadać o tym spotkaniu.Będziemy o tym opowiadać naszym wnukom, może one uwierzą?
-Może, o ile nie zeżre nas ta bestia.
Okazało się, że ten niewielki miś, zaczął ogromnieć w miarę zbliżanie się do nas.
-Nie przelatuje mi przez głowę całe moje życie, więc chyba to jeszcze nie koniec?-szeptałam cicho.
-Nie oddałem ostatniej aranżacji, a leży napisana w biurku-Sergiusz mamrotał coś o koncertach..
-Dobrze ,że stoisz przede mną.Jesteś w całości czerwono ruda i zlewasz się z krajobrazem. Liczę na to ,że to bydlę nie zobaczy w nas treściwego posiłku!!-Sergiusz bawił się wyraźnie całą sytuacją.

Tak też się stało.Jak za dotknięciem czrodziejskiej różczki niedźwiadek odwrócił się i poczłapał w przeciwnym kierunku.Staliśmy jeszcze długo, dopóki nie zniknął nam z oczu na dobre.
Odetchnęliśmy z ulgą.
-Niebywałe, najpierw tramwaj w Moskwie, teraz niedźwiedź, co za dużo , to niezdrowo.
-Widocznie pożyjemy jeszcze trochę-skwitował Sergiusz.
Zapadał zmierzch. Maszerowaliśmy ostro.

Oczywiście,spóźniliśmy się, jak zwykle. Zmyto nam głowy okropnie, najpier Karol, który bał się o własny samochód, potem Ewa,za spóźnienie na konferencję, a właściwie jej otwarcie.

Wieczorem opowiadaliśmy potem w gronie naszych przyjaciół o naszej przygodzie.I co? Nikt nam nie uwierzył.
Lepiej powiedzcie, gdzie byliście i co robiliście!!-skwitowali, a żartom i domysłom nie było końca.

-Pozostają nasze wnuki-uśmiechnął się Sergiusz.Wszyscy spojrzeli na nas , jak na nawiedzonych.

A my wiedzieliśmy swoje i to jest całkowicie nasze.

Dlatego wspomnienia wspólnie przeżytych dni są piękne, barwne,soczyste i pełne. Ożywają, kiedy jest mi smutno. Uśmiecham się wówczas i szary dzień zmieniam na pełen kolorów.Ale to dopiero początek...                                               
źródło:internet
                                                              
źródło:internet
 
  

wtorek, 14 stycznia 2014

Wielki Szu... i niezwykłe wagary

źródło:internet
Byłam bardzo zmęczona zimą w Moskwie.Zima wprawdzie była piękna. 30 i 35-38 stopni mrozu i mimo,że nie cierpieliśmy z tego powodu aż tak bardzo, na dłuższą metę stało się to bardzo uciążliwe.Błękitne niebo, siarczysty mróz i lody ""Eskimo" z gorącą czekoladą, którymi delektowaliśmy się wprost na ulicy, stanowiły jakąś pociechę. Skomasowane do granic wytrzymałości zajęcia dawały się coraz bardziej we znaki.Postanowiłam zorganizować sobie wagary.Do tych niecnych zamiarów pozyskałam Sergiusza, któremu uratowałam niedawno życie.Długo rozmyślał nad moją propozycją, ale w końcu dał się namówić.Wszystko zaczęło układać się po mojej myśli.I co za szczęśliwy traf, szef polskiej grupy,Maciek, wyjechał właśnie do swojego przyjaciela do Kijowa na polowanie.

Wobec Zbyszka zmuszeni byliśmy użyć szantażu.Był odpowiedzialny za naszą grupę podczas nieobecności Maćka.
W końcu zgodził się na nasz wyjazd w zamian za kilka kilogramów egzotycznych owoców, które przywieziemy z Soczi , dokąd wybieraliśmy się.

Lecieliśmy z lotniska Wnukowo do Soczi Adlera.
Wylądowaliśmy szczęśliwie u podnóża Kaukazu.
Co za odmiana.Przepiękne rozłożyste palmy, zieleń.Pobiegliśmy od razu na kamienistą plażę.Słońce wprawdzie nie grzało tak jak latem, ale było ciepło. Chodziliśmy w letnich bluzach, które kupiliśmy od razu na przeogromnym bazarze.Morze Czarne wyglądało , jak tafla lustra. Można było się przejrzeć w tej tafli.Taki stan Morza Czarnego, to rzadkość. My, zobaczyliśmy to.

Opowiedziałam Sergiuszowi o moim wcześniejszym pobycie w Soczi. Zespół wokalny, który prowadziłam zdobył główna nagrodę na krajowym festiwalu i został wytypowany na międzynarodowy festiwal do Soczi.Polskę reprezentował także zespół "Nocna Zmiana Bluesa"oraz "Żuki"z Bydgoszczy.Zaprzyjaźniliśmy się na zawsze z członkami obydwu zespołów. Ta przyjaźń trwa do dzisiaj. Sporo było zespołów bluesowych z USA i innych krajów.

Byliśmy na tym festiwalu dwa tygodnie , więc czułam się jak u siebie.Teraz bezbłędnie trafiałam wszędzie tam, gdzie było potrzeba. Odnalazłam też przewodnika, który dostarczał nam "czaczę"/koniak pędzony z winogron/ w zamian za sportowe obuwie i odzież przywiezioną z Polski.
Był to rarytas, pożądany tym bardziej,że w całej Rosyjskiej Federacji panowała gorbaczowska prohibicja i w sklepach nie było nic.Za to na bazarach było wszystko, dosłownie wszystko.Bazar w Soczi , to nie malutki ryneczek w Polsce.To wiele tysięcy metrów kwadratowych i setki stoisk, na których dostajesz żądany towar albo adres, gdzie to kupić. Organizacja godna podziwu. Bruner z NZB/ kontrabasista/, chciał sprzedać mnie za grubą kasę i o dziwo , byli chętni.

Przewodnik Sasza, poznał mnie i ucieszył się bardzo z naszej wizyty.
Zaniepokoił się, kiedy poprosiłam go, aby zawiózł nas nad jezioro Rica,absolutny cud przyrody , wpisany do zbytków dziedzictwa kulturowego świata. Chciał się wymigać, ale dolary zrobiły swoje. Dobrze ,że Sergiusz zabrał je ze sobą, bo za nocleg także musieliśmy zapłacić dolarami. Z powodu zasobnego portfela Sergiusza w tego typu gotówkę, nazwaliśmy go "Wielki Szu".

Oczywiście , Sergiusz nie wiedział, co go czeka.

Nad jezioro Rica prowadzi kręta i stroma droga cały czas nad przepaścią.
W miarę wspinania się pod górę, obserwować można jak na dłoni piętra roślinności ;od palm, aż po potężne jodły kaukaskie,wielkiej urody buki wschodnie, kosodrzewinę i hale, nagie skały pokryte śniegiem.
Obok płynie szmaragdowa rzeka z hukiem spadając po kamieniach w dół.Takiego koloru wody nie widziałam nigdzie więcej i takiego cudu jak jezioro Rica, też nigdzie.

Wielką prawdą natomiast jest zawsze fakt,że ważne jest, z kim się takie cuda ogląda.Rzeczy i krajobrazy nabierają wówczas innego wymiaru, a zwykły kamień staje się niezwykłym elementem , kiedy patrzy na niego dodatkowa para oczu.
źródło:internet
Kiedy nazajutrz wspinaliśmy się bardzo "szykownym" rzęchem po stromym zboczu, Sergiusz spojrzawszy za okno "busa" robił się coraz bardziej blady.Nie cieszyły go ekskluzywne widoki gór i dolin, bogactwo roślinności i innych atrakcji. Też zaczęłam się czuć nieswojo, kiedy "rzęch", który udawał busa, zaczął się krztusić. Całe szczęście dotarliśmy cało i zdrowo nad jezioro.

Żadne słowa nie oddadzą jego urody.Najlepiej w takich chwilach nie mówić nic. Było cicho, ani żywego ducha w pobliżu. Przecież było poza sezonem i głównie o to chodziło.
źródło:internet
To wielkie szczęście, że tam mogliśmy być.Teraz byłoby to niemożliwe, trwa wojna i nie wiadomo, jak długo nie będzie tam można się dostać.

Cisza oplatała nas podstępnie, góry odbite w wodzie wyglądały jak nierealny obraz. Nad naszymi głowami kołował przeogromny sęp płowy, potężny władca tej krainy.

Gdyby to ktoś namalował, powiedziałabym, że namalował kicz. Przecież czegoś takiego na świecie nie ma.

Ale to było , roztaczało się przed nami i ja to oglądałam. I to nie sama!!

Tylko nasz przewodnik nie mógł zrozumieć dlaczego milczymy stojąc jak dwa posągi, z głowami zadartymi do góry.
I w tej ciszy słychać było szum skrzydeł. Jestem pewna, że razem z orłami i sępem nad nami krążył Anioł, przecież stąd
źródło:internet
do nieba całkiem blisko, a może tutaj właśnie jest NIEBO.!Co za odkrycie.!

Były to najbardziej udane wagary w moim życiu. Nie będę mówić jak zjeżdżaliśmy z gór z duszą na ramieniu i jaką reprymendę dostaliśmy już w Moskwie od Maćka , który wrócił wcześniej z nieudanego polowania.
Ale....

Dla takich przeżyć warto było.
źródło:internet wszystkie fotki , źródło internet
 

niedziela, 5 stycznia 2014

A nad nami płynęły ANIOŁY

źródło:internet
Rzadko kto wie, co to jest siarczysty mróz. Nie miałam zielonego pojęcia o mroźnej zimie, dopóki nie znalazłam się w Moskwie.
Był to dziwny czas.Czas przewrotu u nas i pierestrojka. Moskwa Gorbaczowa i Zacharowa. Miasto wywarło na mnie niesamowite wrażenie, przygniotło ogromem.Mieszkaliśmy/cała grupa animatorów kultury/ na Ostankino.Zajęć było całe mnóstwo, codziennie koncerty, które oglądaliśmy zachłannie w cerkwiach/Zagorsk/, klasztorach/Nowodziewiczy jest cudem architektonicznym/,arenach/Ałły Pugaczowej, Lwa Leszczenki/ na koniec Kreml ze swoimi cudownymi salami koncertowymi.To było coś.
Oprócz pobieranej nauki, ćwiczeń, uczestniczenie w próbach w gmachu telewizji na Ostankino,mieliśmy czas na zwiedzanie Moskwy i zwiedzaliśmy ją.Nadal pozostaję pod silnym wrażeniem , jakie wywarł na mnie Klasztor Nowodziewiczy.
źródło:internet

Zapamiętałam też Arbat,bardzo kolorowy, wielojęzyczny,wielokulturowy.

Można było już wówczas słuchać wystąpień ludzi, którzy mówili trochę do siebie, trochę do przechodniów, demonstrowali wolność rodzącej się demokracji, nie wiedząc do końca, czy ona nadejdzie , co można, a czego jeszcze nie.

To były czasy.!!
źródło:internet
Arbat był zachwycający, pełen sztuk wszelkich, których opisaniem zajmę się przy innej okazji. W mojej pamięci została także "pirożnaja", gdzie można było zjeść pierogi, jakich nigdzie przedtem, ani nigdzie potem nie jadłam. Higiena w tej pirożnej była oględnie rzecz ujmując porażająca. Postanowiliśmy jednak zaryzykować, tym bardziej, że pełno tam było konsumentów z całego świata.

Przed wejściem do pirożnej zdezynfekowaliśmy się pszeniczną po 100 gram. Moi koledzy twierdzili, że uchroni nas to przed durem brzusznym albo tyfusem plamistym.Zresztą , być w Moskwie i nie zaczynać dnia od setki, to nieporozumienie.Pierogi były znakomite, raj dla podniebienia.Gorące, dymiące na talerzach,pachnące tak bardzo, że nikt nie dostrzegał czarnych smug brudu na stołach i brudnych rąk pani sprzedającej. Mój kolega Maciej mówił, że tu jest tak zawsze i od dawna. Ciekawe , jak tam jest teraz.

Po wyjściu z pirożnej, procedura taka sama, po setce pszenicznej, aby nie nabawić się tyfusu oraz duru. Nie słuchałam tego, co moi koledzy mówili dalej, bo byłoby źle z moim żołądkiem. Nie zachorował nikt!

Po kilku dniach pobytu w Moskwie i w miarę ciepłej chociaż paskudnej pogodzie, ucichł wiatr, niebo się wypogodziło i nastał mróz. W nocy sypał śnieg i kiedy wstałam , nie mogłam uwierzyć, że zza zasp widać było tylko dachy tramwajów poruszających się wolno pośród tego śniegu.

Przekopałam się do wieży telewizyjnej na Ostankino.Szłam za moimi kolegami, więc było mi łatwiej.Ze złotego poziomu widać było Moskwę jak na dłoni.Uwielbiałam te kawiarnie w wieży:brązową, srebrną i złotą.

Mieliśmy wolny dzień po próbie w studio moskiewskiej tv. W tym dniu zaprzyjaźniliśmy się ze wspaniałymi muzykami z orkiestry symfonicznej Każłajewa, genialnego dyrygenta...i muzyka jazzowego jednocześnie. Dagestańczycy są niezwykle muzycznie utalentowanym narodem.
Praca z nimi była niezwykła i inspirująca.

Po południu we czworo wybraliśmy się do stacji metra, aby dojechać do wiadomego nam sklepu po kawior.Spożywaliśmy go niesamowicie dużo, bo był wszędzie, więcej na półkach nie było nic.Pani sprzedawczyni obiecywała nam wędzonego łososia, bułki i ten kawior.Mróz był trzaskający.

Szliśmy gęsiego ścieżką wydeptaną przez tubylców.Byłam druga w tym sznurku. Za mną szedł Jurek i Zbyszek. Wlekli się za mną jakieś kilka kroków.Nagle zobaczyłam,że przed Sergiuszem, który szedł pierwszy, z lewej strony jedzie tramwaj.Nie słyszeliśmy go, bo skrzypiał śnieg pod nogami i gwar ulicy zagłuszał wszystko dookoła. Dźwięki zlały się w szum i wielkomiejski gwar.

Nadludzkim wysiłkiem dobiegłam do Sergiusza i szarpnęłam go z całej siły za kaptur. Upadł na pryzmę śniegu.Nogi pod siebie!!-ryknęłam bardziej niż krzyknęłam. Zabrał nogi w ostatniej chwili. Tramwaj mijał nas na ciągłym sygnale, w szybach wagonów widziałam rozpłaszczone i przerażone twarze osób. Dobiegł do nas Zbyszek z Jurkiem. Podnosili nas z ziemi, a właściwie z pryzmy śniegu.

Pierwszy raz w życiu łzy zamarzały mi na twarzy.Objęliśmy się w czwórkę i tak staliśmy nie mówiąc nic.Słychać było bicie serc czworga przyjaciół, z których jednego mogło już nie być. Nie wiem, ile tak staliśmy, ale kiedy podniosłam głowę, widziałam potężne białe smugi na niebie i słyszałam niezwykły szum.

Do dzisiaj jestem przekonana,że nad nami płynęły Anioły.Ja je widziałam.
źródło:internet
Znowu wracam z Podlasia, gdzie spędzałam czas wypełniony włóczęgą po zielonych jeszcze lasach okolic Oksiutycz i Grabarki, Końskich Gór i Siemiatycz.Same cuda.W lasach ciągnących się po kres horyzontu pachnie cisza i spokój, pachną grzyby, zieleni się mech. Ziemia zryta przez dziki ma zapach przygody. O tę zresztą nietrudno.Kiedy wędrowaliśmy kilometrami zanurzając się w leśne ostępy można było słuchać śpiewu lasu.Pieśniom starych drzew towarzyszyły piosenki młodziaków z leśnych szkółek. Szum potęgował się,a im głębiej zanurzaliśmy się w las , przycichał.Zupełna głusza .Czas na wyciszenie, uspokojenie umysłu. Kiedy wracaliśmy asfaltową drogą nasze oczy ucieszyła sarnia rodzina.Sarny z ogromną dystynkcją przemieszczały się z jednego zagajnika do drugiego.Piękne i dorodne zachwyciłyby każdego.Co za cudowny widok. Gdziekolwiek idziemy, nasza droga powrotna wiedzie zawsze przez magiczne miejsce,Grabarkę. Trudno się oprzeć jej urokowi. Jest to niezwykłe , pełne tajemniczości miejsce.Nigdy nie mogę jej ominąć. Magia tego miejsca sprawia,że kiedy zatrzymujemy się tutaj, milczymy, aby nie zgubić niczego ze wszystkich doznań, jakich tutaj doświadczamy. Po takiej wędrówce wybornie smakuje chleb upieczony na zakwasie ze wspaniałej żytniej mąki.Bez żadnych dodatków, konserwantów i chemii.Marysia ma złote ręce i umiejętności.Po kromkę takiego chleba można iść choćby na koniec świata. Fantastycznie upieczona jagnięcina w kapuście z cynamonem i papryczką chili to już zupełne szaleństwo wykwintności i niebiańskich wręcz doznań smakowych. Co za uczta.Wierzę w to głęboko, że Marysia wkrótce uruchomi swojego bloga, na którym podzieli się znakomitymi przepisami.Tylko nie wiem jak rozwiąże sprawę "ile tej , a to tej przyprawy", bo bierze je do rąk i sypie tyle , ile potrzeba, nawet nie próbując.....i zawsze jest doskonale.Co za Fenomen!!