poniedziałek, 25 listopada 2013

Zamek Książąt Pomorskich, Walduś i striptiz

Mam nadzieję, że kawiarnia "Duet" istnieje jeszcze w Szczecinie. Przychodziliśmy tam zawsze na kawę, dodam, wyśmienitą i na  bardzo smakowite i różnorodne ciasta. Najzabawniejsze było to, że z Hanią siadywałyśmy w witrynie okna i udawałyśmy wystrój wnętrza.Zawsze było tam mnóstwo ludzi, bo w szarzyźnie i ogromnej siermiężności  końca lat osiemdziesiątych, kawiarnia ta była zjawiskowa.Takiej nie było w całym wielkim Szczecinie.
  Zwykle właśnie tam przygotowywaliśmy konferencyjne wnioski. I właśnie tam zastała nas wiadomość,że zostaliśmy zaproszeni na Zamek Książąt Pomorskich. Oglądać Zamek z zewnątrz, a wejść tam i być na eleganckim bankiecie,to coś zupełnie innego.
  Przepiękne sale, w których umieszczono stoły bankietowe i podium dla orkiestry Zbigniewa Górnego, jarzyły się kolorowymi światłami , dyskretnie oświetlającymi wybrane rejony sali bankietowej i tanecznej.
  Bend Górnego zawsze robił na mnie wrażenie, a to z powodu ogromnego poczucia humoru Dyrygenta, świetnych aranżacji i prezentowania naprawdę dobrych  wokalistów.
   Wszystko mieniło się i skrzyło, budowało niebywały nastrój.Wydawało nam się ,że jesteśmy w nierealnym świecie.Było tak elegancko,że baliśmy się poruszyć, żeby nie zburzyć tego nastroju.
   Orkiestra zaczęła grać, rozpoczął się koncert. Było bajecznie. Podziwialiśmy popisy orkiestry i solistów wokalistów.W przerwie koncertu zauważyłam kątem oka , że jeden z członków zespołu wstał, położył instrument obok i zbliżał się w kierunku stolika, przy którym siedziałam.
  -Czy mnie poznajesz? Oniemiałam z wrażenia. Przede mną stał przystojny mężczyzna, który na dodatek przed chwilą grał na uwielbianym przeze mnie instrumencie, saksofonie tenorowym, nazywanym pieszczotliwie "sex tenor". Nie poznałabym mojego szkolnego kolegi nigdy, ale ten, z lekką chrypką głos..., a jakże, poznałam.-Staszek?
   LO, szkolna orkiestra i chór. Staszek grał w orkiestrze, ja byłam solistką tej orkiestry i chóru.
Obydwoje zawdzięczamy tak dużo naszemu profesorowi Kazimierzowi Kudybie, który wychował wiele kolejnych roczników wrażliwych na muzykę.Wielu z nas zdobyło potem wykształcenie w tym właśnie kierunku.To właśnie profesorowi zawdzięczam, że siedziałam teraz w sali balowej Zamku w doborowym towarzystwie i spotkałam chłopaka z tamtych lat. Moje koleżanki prawie umarły z wrażenia, a koledzy zawyli: o, o ,o o!Umówiłam się ze Staszkiem na wspominki po koncercie w "piekiełku".
  Tymczasem zbliżał się punkt kulminacyjny wieczoru. Po raz pierwszy mogłam obejrzeć striptiz zaprezentowany przez Sonię. Sonia była śliczna i bardzo zgrabna . Poruszała się jak kotka, prezentując młode ciało i niebanalną urodę. Nasi koledzy wpadli w dziki zachwyt. Siedzielismy blisko "wybiegu", po którym poruszała się Sonia. Rozrzucała dokoła różne części garderoby, odsłaniała i prezentowała swoje nienaganne ciało.
  Futro opadło. Przed nami stała zupełnie naga, piękna , świadoma swojej urody młoda dziewczyna.
  Walduś, który siedział przy wybiegu , zerwał się , podniósł futro i narzucił go na Sonię,
 -Zmarznie pani- powiedział głośno.
Sonia biegiem opuszczała pasaż, a jej plecy drgały od nie skrywanego śmiechu. Walduś nie dał za wygraną:-Proszę pani, niech pani wraca! Jeszcze jest jedna zwrotka i jeszcze jeden refren!!!
   Połowa muzyków  porzuciła bend i wybiegła ze sceny.Wszyscy wyli ze śmiechu. Nasze makijaże popłynęły/niestety, kosmetyki w tamtych czasach pozostawiały wiele do życzenia/. Plecy pana Zbyszka drgały jak w konwulsjach.
   Zarządzono przerwę.
Ten wieczór przeszedł do legendy, przypominamy go zawsze , kiedy się spotykamy. Budzi w nas ciągle wesołość.Mamy co wspominać. Tak jak ja i Staszek.Tańczyliśmy do rana i wspominaliśmy starą dobrą "budę",w której zbudowano w nas marzenia, a myśmy nadali im kształt.Dziękuję Profesorze!
  

czwartek, 21 listopada 2013

Ale baba, pychota!!!

Dla was wszystkich , z pięknego Podlasia przywiozłam przepis na niezwyczajną babkę. Ni to tort, ni to biszkopt, ale , co za rewelacja.Można ją jeść na gorąco, jako zupełnie oddzielne danie .Można ją spożywać na zimno jako najdoskonalsze ciacho, rarytas do kawy , herbaty, do lampki wina. Jest to baba zdrowa, jak Dziewczyny z warkoczami ze środkowego Podlasia, smakuje wybornie. Gdyby Marysia nie powiedziała mi z czego ją upiekła, nie uwierzyłabym nigdy. Byłam przy przygotowywaniu tej baby, patrzyłam uważnie , potem ją konsumowałam/takie tam konsumowanie, ja ją zżerałam zachłannie, pochłaniałam wręcz/.
  Receptura jest własnością Marysi, ale pozwoliła mi na jej upowszechnienie, co niniejszym czynię.

 Składniki:/wszystkie znajdziecie w sklepach ze zdrową żywnością./
  *1 szkl soczewicy czerwonej
  *4 jaja  od kur szczęśliwych/poszukajcie na targu, w stronę fermowych nawet nie patrzcie!/
  *olej kokosowy/najlepszy jest aman prana/ 3 łyżki
  *karob /mączka z drzewa świętojańskiego lub karob jako melasa z drzewa świętojańskiego/3 łyżki
  *cynamon 1/4 łyżeczki
  *goździki zmielone, szczypta
  *gałka muszkatołowa szczypta
  *wanilia/nie cukier wanilinowy, ma być wanilia!/, do smaku
  *3-4 łyżki cukru buraczanego nierafinowanego/musi być tan napis,że jest nierafinowany/lub ksylitol
  *mąka migdałowa lub z amarantusa 2-3 łyżki
  * bakalie:orzechy poćwiartowane na kawałeczki/laskowe/, żurawina , posiekane suszone morele,można dodać, co się lubi./dodaję sporo, ale nie przesadzać/
   1.Soczewicę zalać 2,5 szklanki wody i gotować na ogniu 15 min, aż zacznie się rozpadać
   2.Jak trochę przestygnie dodawać wszystkie składniki i porządnie wymieszać na gładką masę/thermomix byłby tu najlepszy, może być dobry mikser/
   3.Jeśli masa jest zbyt rzadka dodać mąkę z amarantusa, mąkę ryżową, migdałową/2-3 łyżki/
   4.Na koniec dodajemy bakalie
   5 .Wlewamy do foremki i pieczemy w 180-200 stopniach przez 50 min /dobrze byłoby mieć foremkę silikonową, albo taką, z której łatwo wyjąć babkę./moja ma 18 cm średnicy i jest w sam raz/
   Zbyszek i ja podziwiamy pomysły i kunszt kulinarny Marysi.
    Marysiu!!!!
    Zabieraj się do napisania książki o zdrowym żywieniu.Gotujesz wybornie,masz mnóstwo odkryć i cudownych przepisów w tej dziedzinie.Taka książka będzie pomocna dla tych wszystkich, którzy nie wiedzą , jak pomóc ludziom z nadwagą, ludziom szukającym przepisów na zdrowe odżywianie.
Ta zdrowa i pyszna potrawa jest dedykowana wszystkim , którzy mają wybredne podniebienia i nie zapychają się pszenicznymi, przepełnionymi szkodliwymi dla zdrowia ciastami.
Wszystkim życzę smacznego.



środa, 20 listopada 2013

PROMIENIE ZDROWIA: Nogą w ...nery !!!

PROMIENIE ZDROWIA: Nogą w ...nery !!!: Ostatnio w tvn 24 oglądałam program, do którego zaproszono trzy śliczne dziewczyny. Przywiozły medale z mistrzostw Europy w karate.Gdyby nie...

Nogą w ...nery !!!

Ostatnio w tvn 24 oglądałam program, do którego zaproszono trzy śliczne dziewczyny. Przywiozły medale z mistrzostw Europy w karate.Gdyby nie ten program, nikt by o tym nie wiedział.Zaprezentowały walkę/walczyły przed kamerami "na niby", ale to ,co pokazywały było klasą samą w sobie/. Posiadły niebywałe umiejętności. Nogą w nery!/to było coś!/
  Ciekawa reakcji moich znajomych, zadzwoniłam do kilkorga z nich.Oglądają ten program zawsze. -Co ty na to?- zapytałam. I usłyszałam :- Ale o co ci chodzi, że jakieś pindy zdobyły medale? Wielkie mi co!!!!
Poskakały trochę i pewnie jeszcze z tego mają kasę!!!.
Nie oniemiałam z wrażenia. Jestem od dawna świadkiem takich reakcji.
Pamiętam czasy, kiedy namiętnie oglądałam i dalej oglądam skoki narciarskie. Kocham Adasia Małysza, nasze dobro narodowe, miłością bezwzględną. Dostarczył mi wielu wzruszeń, niepokoju, całej gamy różnorodnych uczuć.Uczyłam się od niego, młodziutkiego chłopaka, a potem dojrzałego sportowca i mężczyzny, upartego dążenia do celu.
 Adaś upadał, podnosił się i mówił, że jest dobrze.Zawsze płakałam , kiedy zawieszano mu kolejne medale, grano mazurka Dąbrowskiego, a Adaś też wielokrotnie ocierał łzę.
  Widziałam wiwatujące tłumy, ludzi z Wisły, którzy śpiewem i muzyką witali swojego bohatera, byli z niego dumni, ja byłam dumna z tego ,że jestem Polką, byłam prawie Adasiem Małyszem. Wielokrotnie powtarzałam, że też wygram , jak Adaś, że wszystko mi się uda. Był mi podporą w trudnych chwilach mojego życia. Kiedy on wygrywał , ja wygrywałam też .
  Pamiętam dzień, w który Adaś kończył swoją karierę, płacze mi się do dzisiaj , kiedy to wspominam.
  Drobniutki, cudowny chłopak z Wisły, skromny i pełen pokory. Nic go nie zepsuło! Ani śniadania z kolejnymi prezydentami RP, ani spotkania z wielkimi i możnymi tego świata.Może już nic nie robić.Ma do końca życia z czego żyć.Ale to nie Adaś. Komfort  i lenistwo zostawił innym. Dalej jest wspaniałym ,wielkim sportowcem, próbuje sił w innej dziedzinie sportu.
  No i w dniu, kiedy kończył karierę, zapłakana i spuchnięta pobiegłam do sklepu, po zakupy.
  Sprzedawczyni od razu zauważyła spuchnięte oczy. Adaś kończy karierę, wydukałam. No i zaczęło się.
 - A , co on takiego zrobił, poskakał sobie?!
  -Niechby spróbował na budowie, to by wiedział, co to praca.!!
 - Wielkie mi coś, poskakał, poskakał i skończył!!
   Nigdy już nie weszłam do tego sklepu!!!Co za prymitywne babska i faceci.
Te trzy młode medalistki i nasz kochany Adaś harowali na to wiele lat. Kiedy wszyscy jeszcze spali, Adaś z plecakiem wypełnionym kamieniami szedł w góry wiele kilometrów dziennie. Nie wspomnę już o czasie spędzanym z trenerem, próbowanie setek razy odbicia, składania się do lotu, itd. itp.
  To samo te dziewczyny, świtem o 4 i 5 rano, wiele godzin dziennie,kiedy wszyscy odpoczywali, chodzili na dyskoteki, do kina , one ćwiczyły całymi godzinami.
   Ale my Polacy mamy  we krwi , opanowaną do perfekcji , metodę. Jest to metoda równania żywopłotu. Jeśli któryś z pędów wyrasta ponad inne, ogrodnik obcina je. Tę sztukę w naszym kraju opanowano świetnie.. Nikomu nie może się udać, nie wolno wyrastać ponad przeciętność, zniszczą , go, wyrównają tak, że nie będzie się wychylał nigdy więcej.
  Jeżeli ktoś nie respektuje bylejakości i dąży do czegoś, wkrótce stanie się celem niewybrednych ataków.
  Nie przejmujcie się tym nigdy.Róbcie swoje.
  Wybijajcie się ponad przeciętność. Miejcie piękne domy i samochody, zdobywajcie szczyty gór, zwiedzajcie inne kraje. Korzystajcie z życia pełnymi garściami .
   Bądźcie obrzydliwie szczęśliwi.Sami dla siebie szczęśliwi.!
   Wówczas będziecie w stanie pomóc innym i wiem ,że pomagać będziecie, bo to także da wam szczęście.
   Bądźcie zawsze po DOBREJ STRONIE MOCY!!!

niedziela, 17 listopada 2013

Znałazłam......


                                                                             
Josephine Wall zdjęcie obrazu artystki,jego prezentacja
                                                       
                                                           Znalazłam

Kiedyś włączyłam się zupełnie mimochodem do filozoficznej dyskusji na temat obecności Boga we Wszechświecie.Dyskusja była trudna. Jej uczestnicy byli tak zacietrzewieni, że wkrótce przerodziła się ona w kłótnię, poróżniła kilkoro przyjaciół.
  Zwykle rozmowy na takie i podobne tematy kończą się co najmniej dziwnie, pozostawiają wiele pytań, na które po prostu nie ma odpowiedzi.
  Do niedawna myślałam , że dowodu na istnienie Boga nie ma i nigdzie się tego nie znajdzie.Ale...
  Razem z moimi przyjaciółmi wybrałam się na daleki spacer. Podlasie, rejon Grabarki.
To tutaj można usłyszeć ciszę.Cisza gra, wibruje, wciska się w zakamarki duszy, wypełnia ciało i umysł.
Leśne dukty tonące w słońcu, prowadzą w ostępy,krainę dzikiej zwierzyny, ptactwa i innych stworzeń.
W miarę jak zagłębialiśmy się w las , zaczynał on  grać i śpiewać.Tutaj usłyszałam chyba pierwszy raz w życiu szelest przeciskającego się wśród traw, zaskrońca. Śpiew ptaków rozrywał tę ciszę, ciął ją na ukos, budził z uśpienia i zadumy. Leśne polany pachniały dojrzałą trawą, grzybami. Potężne drzewa, świerki, sosny i brzozy,zanurzały się w błękit nieba i miałam wrażenie, że toczą rozmowy ze słońcem.Gadały zresztą z ptakami, ze sobą też , bo pochylały się ku sobie,szeptały o czymś, pewnie i nam chciały coś powiedzieć, ale było tak pięknie, tak zachwycająco, że  woleliśmy milczeć.
  Brodziliśmy w trawach po kolana.Zaczepiały nas wędrujące jeżyny, uśmiechały się do nas listki poziomek i borówki brusznicy, listki czarnej jagody, masa różnych ziół, których daremnie by szukać gdzie indziej.Wśród nich uśmiechała się do nas śliczna błękitnooka cykoria podróżniczka, a pewnie to z zawiści piołunowi  poszarzały liście. Co za bogactwo, jakie piękno dookoła. Potężne narzutowe głazy, świadkowie przeszłości geologicznej tych ziem, zachwycają kształtem i różnorodnością barw.
  Zazdrościłam ludziom mieszkającym w tej głuszy.Ukryte wśród lasów drewniane domy, zapewniają mieszkańcom spokój i ciszę. Wymarzone miejsce do tworzenia we wszelakich dziedzinach sztuki.!!
  W Bugu odbijało się całe niebo. Rzeka jest dzika i pełna ryb.Zakola porastają trzciny, siedlisko, ptactwa,które tutaj znalazło wspaniałe warunki do rozwoju, wychowywania swojego potomstwa.
  Można stać na brzegu godzinami i podziwiać całe bogactwo flory i fauny, przeglądać się w wodzie.
  Przydrożne kolorowe kapliczki , pokryte gęstymi strzechami i bogato zdobione, przykuwają wzrok.
Kręte drogi prowadzą do nielicznych domostw.Prowadzą na Grabarkę.Nie będę wam opisywać Świętej Góry GRABARKA. TUTAJ TRZEBA BYĆ , ZOBACZYĆ. Wezwała nas przecudnie brzmiącymi dzwonkami. Do cerkwi prowadzą  szerokie schody.Wejście na górę jest czasem na refleksję , zadumę, wyciszeniem emocji.
Czas zatrzymuje się w miejscu. Świat i jego problemy oddalają się, kiedy pokonujesz stopień po stopniu.
Potężne sosny , dzwony cerkwi na szczycie i znowu potężne sosny, schodek po schodku, setki krzyży wbitych w ziemię. Każdy krzyż to prośba, błaganie, rozpacz, ale także podziękowanie za uzdrowienie, pomyślność.
Idziemy w milczeniu.
Wracamy inną drogą, którą zagradza nam siedlisko bobrów. Ścięte drzewa , zbudowane misternie tamy, obgryzione gałęzie.Cisza wibruje nam w uszach.Wychodzimy na łąki ze śladami odbywających się tutaj zapasów jeleni: rykowisko!!
   ZNALAZŁAM odpowiedź.Płakałam, jak bóbr/chociaż nigdy nie widziałam łez bobra!!/ .
Jeśli chcecie znaleźć dowód na istnienie Boga, rozejrzycie się uważnie wokół siebie, zechciejcie zobaczyć piękno i harmonię naszej ziemi. Jeśli jeszcze i to was nie przekonuje spójrzcie w oczy swojego dziecka, tam zawsze ON jest.
 Życzę wszystkim abyście  mogli odwiedzić Podlasie i odkryć na nowo urodę Ziemi. Zachwycajcie się każdym dniem, każdą ofiarowaną wam chwilą.Uczyńcie z życia nie kończący się film szczęśliwych zdarzeń i samych radości.
  Marysiu i Zbyszku, dziękuję Wam za wspólnie przeżyty czas i odkrywanie tajemnic Wszechświata. Do szybkiego zobaczenia na Pięknym Podlasiu.
  


   
  

środa, 13 listopada 2013

MARZENIA TRZEBA MIEĆ, ALE.....

Kiedyś, dawno temu, chciałam jeździć samochodem. Marzyłam o tym wiele lat. Nie wiem jak chciałam jeździć, bo posiadałam tylko kartę rowerową. Ale..siedziałam , zamykałam oczy i widziałam siebie w samochodzie, jeździłam w myślach , jak sam Hołowczyc, doskonale.
Nocą prześladował mnie ten sam motyw niemocy: kiedy we śnie jechałam pod górę, samochód zaczynał toczyć się do tyłu. Wówczas pojawiały się dziury w podłodze i idąc, wtaczałam auto na górę, co za koszmar.
To jeszcze nic, za skarby świata całego nie mogłam pokonać wjazdu serpentyną. Obijałam się po bandzie, aż na koniec samochodem poobijanym jak ulęgałka , która nie dość ,że spadła z gruszy, to jeszcze toczyła się kilka metrów po ostrych kamieniach, wyjeżdżałam na prostą drogę.Co za męka!
 Po wielu latach , pomimo,że wiele osób wmawiało mi, że nie mogę w żadnym wypadku jeździć samochodem, bo to dla mnie już za późno , a tak w ogóle , to nie nadaję się do jazdy całkiem, nie wiem do dzisiaj z jakiego powodu. Nie wiem też z jakiego powodu uwierzyłam kilku dupkom, że nie mogę , bo na pewno nie potrafię.
  W tajemnicy przed wszystkimi, wybrałam się na kurs prawa jazdy. Ukończyłam go i zdałam egzamin za trzecim podejściem.. Nie  było mi jednak dane jeździć samochodem. Moje życie tak się potoczyło,że znowu musiałam zająć się czym innym, a kupno samochodu zeszło na ostatni plan.
   Nagły zwrot w moim życiu sprawił, że posiadanie samochodu stało się bezwzględną potrzebą. Upłynęło 10 lat od zrobienia prawa jazdy. Nie miałam więc najbledszego pojęcia o jeździe jakimkolwiek pojazdem.
    Na mojej drodze spotkałam pana Wojtka, najcudowniejszego nauczyciela jazdy autem. Siła spokoju , tolerancji, a oprócz tego kompetentny, czujny i surowy. "O" tolerancji. Musiałam nauczyć się wszystkiego.
Od ogromnej nieporadności , do względnie prawidłowej jazdy jeździłam pod czujnym okiem pana Wojtka.
Jeździliśmy przez wszystkie ulice Gdańska, skrzyżowania, ronda, miejsca bezpieczne i niebezpieczne.Trzy miesiące wcześniej zamówiłam samochód, musiałam mieć nowy i koniecznie z automatyczną skrzynią biegów.
    Każdego dnia widziałam coraz wyraźniej ,że naprawdę zacznę jeździć.
   -A , co za kretyn wmawiał pani,że nie będzie pani jeździć? Pan Wojtek ubolewał nad tym ,że straciłam tyle lat . Potem dodawał, że lepiej późno niż wcale. Z moich postępów był zadowolony. Pewnego dnia powiedział mi,że samochód z salonu mam odebrać sama i mam sama jeździć, aż do uzyskania dobrego samopoczucia za kierownicą i opanowania przestrzeni miasta.
    Nauczył mnie niezwykłej czujności i panowania nad kierownicą. Rzecz jasna, że za każdą godzinę jazdy płaciłam i to dużo, ale to żadna cena za wiedzę i umiejętności,  za wpojenie mi wiary ,że mogę i powinnam jeździć. Po wielu latach stałam się samodzielna, życie stało się łatwiejsze. Otworzyły się przede mną nowe możliwości.
    Kiedy przyprowadziłam samochód i wysiadłam z trzęsącymi się rękami i nogami/pierwszy raz i to nowy samochodem, jechałam samodzielnie/, rozpłakałam się jak dziecko.
    Pan Wojtek powiedział krótko i twardo. A teraz jedzie pani na drugi koniec Polski.Jak pani wróci, będzie pani jeździć.On znał moje umijętności i wierzył we mnie. Wiedział,że tylko w ten sposób może mi pomóc uwierzyć we własne siły.
Pojechałam z Gdańska do mojej przyjaciółki Maryli, do Polanicy!!!
Pokonałam setki kilometrów, dziesiątki miast, miasteczek, skrzyżowań i rond.Oczywiście jechałam z Hołkiem. i bez niego nigdzie się nie ruszam. Dziękuję panie Wojtku!!!!
  Nigdy i nikomu nie dajcie wmówić sobie,że coś wam może się nie udać.Wierzcie we własne siły, pokonacie wszystkie trudności , jeśli tylko zechcecie.
  Jeśli macie jakiś cel w życiu, realizujcie go. Marzenia szybko zamieniają się w mgliste mrzonki, stają się nierealne, jeśli tylko marzycie.Możecie tak siedzieć i marzyć do końca życia , nic się nie ziści. Możecie do końca życia i całe dnie godzinami powtarzać: mam samochód, mam dom i księcia z bajki.
Przeżyjecie 20, 30 lat i nic się nie spełni..
 Marzenia są ważne, ale musicie dołączyć działanie , wówczas osiągniecie wszystko!! Marzenie +działanie=realizacja celu. Do dzieła !!!

czwartek, 7 listopada 2013

Muzyka jak marzenie i taniec w deszczu.

Moja przyjaciółka Dziunia z Gorzowa Wielkopolskiego na pewno powspomina sobie czas, kiedy organizowała Ogólnopolską Wystawę Twórczości Dzieci i Młodzieży Szkolnej.
Ja rzecz jasna w charakterze osoby, która ogląda, zachwyca się, cieszy się z sukcesów artystów ze swojego województwa, bierze udział w szkoleniach, konferencji i pisaniu petycji do ministra, który chce zlikwidować  zajęcia pozalekcyjne w polskich szkołach. Ale o tym innym razem.
  Wystawa była niesamowita.Niebywałe prace młodych artystów zachwycały różnorodnością technik, poruszaną tematyką, ekspresją twórczą. Nigdy nie rozwikłałam problemu wyboru najlepszych prac. Dla mnie zawsze były one tak piękne, że wszystkim uczestnikom przyznałabym pierwsze miejsce i nagrody.
   Profesjonalne jury radziło sobie jakoś z tym problemem.
   Stary wyremontowany młyn pomieścił wszystkie prace. Niesamowita sceneria,oświetlenie, wyeksponowanie prac, wszystko to sprawiało, że byliśmy w nieustannym zachwycie. To niezwyczajne  przeżycie estetyczne.
   Jeśli macie najmniejszą nawet okazję do obejrzenia artystycznej wystawy, idźcie!! To nie będzie zmarnowany czas. Nawet jeśli nie zrozumiecie niektórych dzieł , spotkanie ze sztuką wzbudzi w was zawsze poczucie ładu , harmonii, może obudzi w was pragnienie tworzenia. Znam takie przypadki.
   Moja koleżanka Jola będąca w skrajnej depresji, dała się wyciągnąć na wernisaż mojego przyjaciela Mietka/W. maluje cudnie!!/Po przyjściu z wystawy, Jolka działała jak w transie.Kupiła sztalugę, profesjonalne pędzle i farby, przewiązała chustę na głowie/jak prawdziwa artystka, mówiła ,że tak ma być!/ Pierwszy jej obraz pamiętam do dzisiaj.Przedstawiał bratki na rabatce.Wpadłam w dziki zachwyt.Jola maluje obrazy do dzisiaj i sprzedaje je z powodzeniem w wielu krajach Europy. Idźcie na wystawę w waszym albo sąsiednim mieście, nigdy nie wiadomo, co w was drzemie.
   Wieczór w Gorzowie był wietrzny i deszczowy, ale i tak wybraliśmy się do miłego lokalu, którego nazwy nie pamięta. Na pewno Dziunia odświeży mi pamięć. W kąciku siedziała nieduża kapela. Pomyślałam sobie,że trzy osoby, nie wyczarują czegoś niezwykłego i poszłam zamówić kawę z lampką wina. Kawa była pyszna, wyśmienite wino. Jak zwykle zajęliśmy się rozmową na różne , bo zawodowe i osobiste tematy.Tak to zwykle bywało, kiedy spotykało się grono przyjaciół, którzy znają się długo.
   Zespół zaczął grać.W gęstą, zadymioną atmosferę popłynęły pierwsze takty muzyki, ale jakiej -JAZZ!!!
  Zamilkliśmy, przestaliśmy oddychać.Jak oni grali!!!Wychowałam się na muzyce królującej na Puławskich Spotkaniach Jazzowych.W Smoku odbywały się sesje , na których słuchaliśmy najwybitniejszych polskich muzyków jazzowych. Miałam szczęście poznać prawie wszystkich osobiście.Debiutowała tutaj panna Miśkiewicz, Anna Maria Jopek ,Golcowie i wielu innych. Młodych artystów prowadził  Jan Ptaszyn Wróblewski.Ciągle miałam w uszach mistrzowskie popisy Jarka Śmietany, Tomka Szukalskiego no i samego Ptaszyna, Dutkiewicza. Muzycy z górnej półki.
    Dlatego też mogłam ocenić zespół grający w Gorzowie. Grali genialnie.Pomyślałam wówczas ,że wielu muzyków nie zdobyło rozgłosu ani sławy, a reprezentują światowy poziom . Muzycy nie byli jednak sfrustrowani.Grali i byli szczęśliwi. Mieli w nas prawdziwych odbiorców. Dołączyliśmy do nich szybko i rozpoczęło się prawdziwe, dla nas, wielkie muzykowanie.
    Nareszcie mogłam wykonać kilka utworów, włączyć się do improwizacji, co sprawiło mi ogromną radość.Zakończyliśmy ten wieczór jak zwykle nietypowo. Z zespołem wykonaliśmy" Deszczową piosenkę"
i razem z zespołem wyszliśmy przed kawiarnię.
   Przed kawiarnią i w strugach deszczu, śpiewaliśmy, tańczyliśmy, a Waldek nawet usiłował stepować, ja też.
   Możecie się domyśleć tylko, jak to się zakończyło.Wszyscy byliśmy schlapani błotem. Błoto miałam nawet na czubku głowy. To była radość tworzenia!!Zabawie nie było końca. Deszcz lał i lał, a my brnąc po wodzie środkiem jezdni tańczyliśmy, budziliśmy śpiewem mieszkańców Gorzowa. Mam nadzieję,że już nam wybaczyli.
   To był oszałamiający wieczór. Dlatego proszę was i proponuję: zróbcie coś czasami , czego nigdy nie robiliście, może być to nawet głupie, ale zawsze bądźcie sobą. Zróbcie coś nietypowego, coś czego wykonanie zawsze odkładaliście. Zobaczycie , jak świetnie będziecie się bawić i  mieć doskonałe samopoczucie.Nie bójcie się plotek. One was nie dotyczą, szkodzą zawsze temu, kto je rozsiewa.


  

wtorek, 5 listopada 2013

Cudowna terapia

Opowiem Wam o cudownej terapii.
Kalisz to śliczne, miasto.Wiążą się z nim  moje miłe wspomnienia.
  W Kaliszu odbywa się jeden z piękniejszych festiwali Schola Cantorum. Do dzisiaj dyrektorem festiwalu jest mój przyjaciel , Tadeusz.Jest to świetny organizator każdego modułu tego festiwalu. W trakcie jego trwania, dzieci i młodzież mają możliwość zaprezentowania swoich umiejętności na wielu kaliskich scenach.
  Cały Kalisz w okresie ferii zimowych rozbrzmiewa muzyką dawną, budząc w odbiorcach wiele uszlachetniających duszę , wzruszeń. Na festiwal przybywają każdego roku obserwatorzy, którzy uczestniczą w szkoleniach, konferencjach, itp .Należałam przez wiele lat do tej właśnie grupy. Moje koleżanki i koledzy stanowili zawsze niezwykle twórczą, ale i barwną grupę osób- organizatorów, a zarazem biorców kultury przez wielkie "K".
  To było w 1987 roku. Po emocjach konkursowych wieczorów postanowiliśmy pójść na uroczystą kolację do restauracji hotelu "Prosna." Było to najbardziej eleganckie miejsce w Kaliszu.Nic więc dziwnego, że przybyliśmy w wieczorowych strojach, budząc wręcz sensację. W królującej szarzyźnie byle jakich szaro - burych ubrań , wyglądaliśmy jak barwne ptaki z egzotycznych krajów. Cudne koronki , cekiny, koraliki, wstawki lśniącej materii w suknie kupione w zwykłych sklepach/same upiększałyśmy stroje , nadając im niecodzienny wygląd/, budziły powszechny zachwyt. Po uroczystej kolacji podszedł do nas kelner i oznajmił,że za chwilę odbędzie się wieczór taneczny, z muzyką lat sześćdziesiątych. Możemy zostać po uiszczeniu odpowiedniej opłaty.
   Zostaliśmy.
   Wieczór był cudny.Za oknami" Prosny" skrzył się w rozświetlonych lampach śnieg, a potem zaczęły wirować olbrzymie płatki śniegu. Na stolikach w szklanych naczyniach wypełnionych wodą i kwiatami
zapłonęły świece.Nastrój baśniowy.I w tym cały przepychu barw,niezwykłości,  ja , siedząca w niemym zachwycie, odbierająca cały urok świetnie zapowiadającego się wieczoru.Czarodziejski wieczór.
  No i żywa muzyka. Profesjonalny bend. Największe przeboje lat sześćdziesiątych , utwory, grane do dzisiaj, utwory,które łączą pokolenia.
   Uwielbiam taniec.Rzadko kiedy wychodziłam na tańce, bo jak było gdzie , to nie miałam z kim. Jak już było z kim, to nie miałam gdzie. Jak już miałam z kim i gdzie, to nie było  możliwości wyjścia.
   Siedziałam w kąciku licząc na to ,że ktoś poprosi mnie do tańca.
   I tak się stało .
    Przede mną zjawił się niespodziewanie mój przyjaciel  nie widziany wiele lat, Jurek, świetny choreograf i tancerz.Pojawił się , jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.Przebywał także w Kaliszu,  zupełnie w innym celu, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności pojawił się w "Prośnie".
  O matko ty ma!!!Co to był za wieczór.Tańczyliśmy do białego rana.Patrzyłam na twarze bawiących się ludzi. Wszyscy wypięknieli w tańcu. Na parkiecie wirowali sami szczęśliwi ludzie.Ja także zapomniałam o udrękach codzienności.  Kłopoty w pracy, codzienne zmagania z trudną wówczas egzystencją,przestały po prostu istnieć.Tańczcie więc, jak najczęściej. Ciało w ruchu, to piękne ciało i zdrowa głowa:jasna myśl, odprężenie, zniesienie wszystkich napięć , uaktywnienie receptorów stóp, zdrowie.
  Szalejcie na parkietach, klepisku, śniegu i piasku.Zatracajcie się w tańcu, przy każdej okazji, łatwiej będzie wam znieść trudy codziennego dnia. Nie znam lepszej terapii antydepresyjnej, poprawiającej tak wybitnie samopoczucie.
Jurku, gdziekolwiek jesteś,dziękuję Ci za ten piękny wieczór i jasny poranek. Dziękuję Ci za pąsową różę i szampan ze świeżymi  truskawkami/w środku lutego i w tamtych czasach, nie wiem , jak to załatwiłeś!/ podany na zakończenie tego zabójczo uroczego balu. I Wiesz drogi Jurku, cały ten wieczór opisałam Ani, mojej przyjaciółce.Odpisała mi szybko.Treść była krótka:"Moja droga , z Twojego listu,kiedy go otwierałam, sypał się srebrny pył księżycowy, a kiedy go czytałam, światło Księżyca wypełniło mój pokój.Każdy promyk tego światła, to Twoja radość, dużo było tych promieni. Całe mnóstwo.
  Będę chroniła , jak cenny skarb wspomnienie tego wieczoru, Ciebie Jurku zachowam w sercu jako wspaniałego kolegę, tancerza , przyjaciela.Dzięki Tobie mam w sercu kolejny film przypominający o tym,że życie jest pełne cudownych niespodzianek.
  

poniedziałek, 4 listopada 2013

Zeżrą ci całą rękę

Tak, tak, przysłowia wielką mądrością narodu:"dasz mu palec, zeżre ci całą rękę."Jest w tym prawda i sama prawda.
Znam wiele osób, które doświadczyły tego na swojej własnej skórze, a raczej ręce, którą im odgryziono i pożarto.
Pani Zosia,to bardzo ładna 58 letnia kobieta. Całe życie ciężko pracowała razem z mężem ,który zmarł kilka lat temu. Często się zdarza, że ludzie stawiają posiadanie dóbr doczesnych na pierwszym miejscu. Tak też było i w tym przypadku. Nadgodziny,łapanie dyżurów , praca ponad zdrowy rozsądek. Dbanie o zdrowie odsunięto na święte nigdy.Jadło się cokolwiek, byle szybko, najczęściej produkty przetworzone, a potem odgrzewane w mikrofali, czyli jałowe , bez niezbędnych substancji odżywczych./Mikrofalówki, to najbardziej szkodliwe urządzenia, jakie wymyślono dla ludzi, na pewno palce umoczył w tym wynalazku sam diabeł/. Wystrzegajcie się tego i wyrzućcie na elektrośmieci póki pora!
     Pani Zosia wychowywała dzieci, zapewniła im wykształcenie i razem z mężem postawili piękny dom , w którym nie brakowało niczego, oprócz najważniejszego: zdrowia. Mąż chorował krótko. Brak odpoczynku, brak higieny psychicznej /hierarchia wartości/ , błędy żywieniowe zakończyły się tragicznie.Po prostu umarł.
 Pani Zosia została z dziećmi, które uczyniły z niej służącą, zaraz potem niańkę, a później element wysoce szkodliwy, bo przeszkadzający.
Była budzona w nocy do opieki nad kolejnymi dziećmi,potem przez biesiadujących w licznym gronie/biesiady musiała przygotowywać za każdym razem/, aż z przemęczenia wylądowała w szpitalu, a potem w sanatorium, gdzie mądry lekarz zalecił absolutny spokój, prawidłowe odżywianie, czytanie książek, długie spacery itd., czyli wszystko to, czego pani Zosia nigdy nie robiła i nawet o tym nie myślała,  że tak trzeba. Nie miała bladego pojęcia o prawidłowym odżywianiu jak i o tym, co szkodzi, a co pomaga naszemu organizmowi. Ten sam mądry lekarz polecił jej znalezienie naturoterapeuty , który pomoże jej ustawić życie od nowa w każdym jego aspekcie.
    I dlatego właśnie pani Zosia trafiła do mnie.
    To była długa i ciężka terapia ,w trakcie której pani Zosia musiała zmienić wszystko i zrozumieć, że dzieci takie są , jak je wychowaliśmy, jakie wartości przekazaliśmy.
Musiała zrozumieć, że to ona jest najważniejsza, że kochać wnuki nie oznacza wcale poświęcenie im siebie samej i rezygnacji ze wszystkiego.Wnuki mają rodziców i to oni powinni zająć się wychowywaniem swoich pociech.
   Pani Zosia po raz pierwszy była w kinie, teatrze i zaczęła czytać mądre książki, które jej poleciłam.
  Na długich spacerach płakała rzewnymi łzami. Nie widziała nigdy rosy na źdźbłach trawy, kwitnących kwiatów na łące, nie biegała boso po zimnej rosie o poranku, czasie,kiedy można było podziwiać wschód słońca.
Rzecz jasna, dzieciom nie podobały się te rewolucyjne zmiany, ani soczewica zamiast schabowego.Kiedy zaczęła im tłumaczyć, co to jest prawidłowe odżywianie, jak szkodliwe jest mleko, cukier i gluten, uznano ją w rodzinie za wariatkę, której zachciało się chodzić do kina, teatru i filharmonii, kosztem ich niewygody/no bo nie było już komu sprzątać, gotować i opiekować się dziećmi/. Stała się zbędnym i niebezpiecznym elementem.
   Dała im palec, a zżarli całą rękę. Okaleczoną psychicznie kobietę wyrzucili z domu, z absolutnym zakazem jakichkolwiek kontaktów. Zapomnieli tylko,że nie są właścicielami tego domu, domu ich matki.
   Szkoda ,że nie możecie zobaczyć jej teraz. Wygląda jak nastolatka, ślicznie. Jest zdrowa i cieszy się życiem. Żyje nareszcie jego pełnią.Ma własne mieszkanie i wolność osobistą.Ale nie jest jeszcze gotowa na spotkanie z dziećmi i wnukami. Boi się powrotu tego najgorszego. Pracujemy nad tym.





Radość życia.

źródło:internet
Pamiętam bardzo dokładnie, tak jakby było to wczoraj, a minęło przecież 26 lat, 5 miesięcy 12 dni 6 godz i 21 min.
   Zielona Góra to piękne miasto.Tam był on: mądry , pełen humoru, kipiący radością , wspaniały!!
Pamiętam to uczucie, które mną owładnęło.Każdy dotyk ręki, uśmiech, pocałunek i dreszcze wypełniające ciało po brzegi. Z tego miasta zapamiętałam dwa łabędzie drzemiące na stawie i niesamowitą ciszę wlewającą się w nasze serca.

                                                                        
Josephine Wall zdjęcie obrazu, jego
prezentacja.


 Na spotkanie z nim biegłam nie widząc niczego dookoła.Oglądaliśmy w zachwycie piaszczystą plażę w Ustce, piliśmy w szklance po musztardzie kawę na dworcu autobusowym w Słupsku, dosypywaliśmy cukier łyżeczką , która była na łańcuchu /takie to były czasy, łyżeczka na łańcuchu!!!/.Śmialiśmy się do rozpuku!/Kawa była z fusami, obrzydliwa w smaku, ale do dzisiaj nie piłam równie cudownej kawy, jaką była ta w Słupsku.W jego zielonych oczach w brązowe cętki odbijało się światło poranka, grało złocistymi refleksami. Śpiewało wszystko dookoła:ptaki drzewa, autobusy, szczękające łańcuchy,odsuwane krzesła na stalowych nogach , trące o kamienną posadzkę. W duszach nam i sercach grało wszystko!!!Potem widziałam mgłę opadającą, na łąki między Słupskiem i Ustką. Takiej mgły nie widziałam nigdy więcej. Była biała jak mleko i ściśle przylegała do łąki, jakby ją ktoś przykleił. Nad nią widniała złocisto czerwona tarcza słońca, która dosłownie wisiała nad tą mgłą. Zatrzymaliśmy samochód i patrzyliśmy jak urzeczeni na to nieziemskie wręcz zjawisko.Szczęście wypełniało całe moje jestestwo.Chciałam zanurzyć się w tę mgłę. Żałuję do dzisiaj, że tego nie zrobiłam.

Zapisałam to uczucie w moim sercu. Jest tam ono zawsze.Jest najpiękniejszym wspomnieniem, które rozświetla bardzo prozaiczne i czasami monotonne dni. Daje mi siłę i motywuje do działania.
Kiedy doświadczam jakiejkolwiek przykrości, włączam swój film, który odtwarzam pieczołowicie , znikają wówczas wszystkie troski i kłopoty, przestają być dokuczliwe.
 Jestem wdzięczna Wszechświatowi za to, że spotkało mnie w życiu coś tak pięknego.
Miałam szczęście!

Czy cierpisz na depresję?Skąd wiesz ,ze to depresja właśnie?

Wielokrotnie słyszę: mam depresję,ona ma deprechę, ale ją wzięło, nawet się nie uśmiechnie!!
Ci którzy o tym ustawicznie mówią, nie mają nawet bladego pojęcia o tym , co to jest depresja.
Jesienne smutki i smuteczki, brak chęci dbania o własne zdrowie, brak chęci zrobienie czegokolwiek dla siebie albo dla kogoś.
  Często bywa tak ,że za tzw.depresją kryje się ordynarne lenistwo czyli brak jakiejkolwiek chęci do zrobienia minimalnego wysiłku.Lepiej jest ukryć się za ciepłą poduszką i na wygodnym wyrku, niż podjąć jakiekolwiek działanie. Takie leżenie na łóżku z twarzą cierpiętnika ma swoje zalety.
  Wszyscy dookoła chodzą na palcach, pomagają, kupują nowe ciuchy, byleby tylko na twarzy cierpiącej pojawił się chociaż blady uśmiech.Może nowy samochód? zastanawia się mąż .I wspólnie z teściem kupują nowy samochód, biorąc kredyt w banku.
Cierpiaca dokonuje kalkulacji natychmiast.:samochód tak, ale trzeba gotować, sprzątać, więc dalej trzeba lezeć w łóżku i patrzeć w sufit. Ugotują, posprzątają, opiekują się dziećmi, zyć nie umierać!!1
  I tylko obserwator zupełnie niezależny, np mądry lekarz, sąsiad, kipiąca energią koleżanka, mówią:wstawaj leniu!!
Tak, tak.Rodzina dała się nabrać, ale postronne osoby, mające dystans widzą wyraźnie wszystko, czego udająca chorobę nie chciałaby , aby inni wiedzieli.
   Brak celu w życiu, potworne lenistwo,unikanie rozwiązywania na bieżąco pojawiających się problemów/co w konsekwencji prowadzi do ich piętrzenia się/ to najczęstsze problemy ucieczki w piernaty i udawanie ciężko chorego .A na tym zarabiają psychiatrzy i przemysł farmakologiczny, niszcząc lekami organizm.Potem zaczyna się wędrówka po gabinetach lekarskich, bo trzeba leczyć wątrobę , serce i nerki uszkodzone lekami, bo ulotek do leków nie czyta nikt, bo po co!
   Życie jest warte życia, więc kochajcie je i żyjcie jego pełnią, ciesząc się z każdego nowego dnia i wyzwań, jakie przed wami stawia.