wtorek, 14 stycznia 2014

Wielki Szu... i niezwykłe wagary

źródło:internet
Byłam bardzo zmęczona zimą w Moskwie.Zima wprawdzie była piękna. 30 i 35-38 stopni mrozu i mimo,że nie cierpieliśmy z tego powodu aż tak bardzo, na dłuższą metę stało się to bardzo uciążliwe.Błękitne niebo, siarczysty mróz i lody ""Eskimo" z gorącą czekoladą, którymi delektowaliśmy się wprost na ulicy, stanowiły jakąś pociechę. Skomasowane do granic wytrzymałości zajęcia dawały się coraz bardziej we znaki.Postanowiłam zorganizować sobie wagary.Do tych niecnych zamiarów pozyskałam Sergiusza, któremu uratowałam niedawno życie.Długo rozmyślał nad moją propozycją, ale w końcu dał się namówić.Wszystko zaczęło układać się po mojej myśli.I co za szczęśliwy traf, szef polskiej grupy,Maciek, wyjechał właśnie do swojego przyjaciela do Kijowa na polowanie.

Wobec Zbyszka zmuszeni byliśmy użyć szantażu.Był odpowiedzialny za naszą grupę podczas nieobecności Maćka.
W końcu zgodził się na nasz wyjazd w zamian za kilka kilogramów egzotycznych owoców, które przywieziemy z Soczi , dokąd wybieraliśmy się.

Lecieliśmy z lotniska Wnukowo do Soczi Adlera.
Wylądowaliśmy szczęśliwie u podnóża Kaukazu.
Co za odmiana.Przepiękne rozłożyste palmy, zieleń.Pobiegliśmy od razu na kamienistą plażę.Słońce wprawdzie nie grzało tak jak latem, ale było ciepło. Chodziliśmy w letnich bluzach, które kupiliśmy od razu na przeogromnym bazarze.Morze Czarne wyglądało , jak tafla lustra. Można było się przejrzeć w tej tafli.Taki stan Morza Czarnego, to rzadkość. My, zobaczyliśmy to.

Opowiedziałam Sergiuszowi o moim wcześniejszym pobycie w Soczi. Zespół wokalny, który prowadziłam zdobył główna nagrodę na krajowym festiwalu i został wytypowany na międzynarodowy festiwal do Soczi.Polskę reprezentował także zespół "Nocna Zmiana Bluesa"oraz "Żuki"z Bydgoszczy.Zaprzyjaźniliśmy się na zawsze z członkami obydwu zespołów. Ta przyjaźń trwa do dzisiaj. Sporo było zespołów bluesowych z USA i innych krajów.

Byliśmy na tym festiwalu dwa tygodnie , więc czułam się jak u siebie.Teraz bezbłędnie trafiałam wszędzie tam, gdzie było potrzeba. Odnalazłam też przewodnika, który dostarczał nam "czaczę"/koniak pędzony z winogron/ w zamian za sportowe obuwie i odzież przywiezioną z Polski.
Był to rarytas, pożądany tym bardziej,że w całej Rosyjskiej Federacji panowała gorbaczowska prohibicja i w sklepach nie było nic.Za to na bazarach było wszystko, dosłownie wszystko.Bazar w Soczi , to nie malutki ryneczek w Polsce.To wiele tysięcy metrów kwadratowych i setki stoisk, na których dostajesz żądany towar albo adres, gdzie to kupić. Organizacja godna podziwu. Bruner z NZB/ kontrabasista/, chciał sprzedać mnie za grubą kasę i o dziwo , byli chętni.

Przewodnik Sasza, poznał mnie i ucieszył się bardzo z naszej wizyty.
Zaniepokoił się, kiedy poprosiłam go, aby zawiózł nas nad jezioro Rica,absolutny cud przyrody , wpisany do zbytków dziedzictwa kulturowego świata. Chciał się wymigać, ale dolary zrobiły swoje. Dobrze ,że Sergiusz zabrał je ze sobą, bo za nocleg także musieliśmy zapłacić dolarami. Z powodu zasobnego portfela Sergiusza w tego typu gotówkę, nazwaliśmy go "Wielki Szu".

Oczywiście , Sergiusz nie wiedział, co go czeka.

Nad jezioro Rica prowadzi kręta i stroma droga cały czas nad przepaścią.
W miarę wspinania się pod górę, obserwować można jak na dłoni piętra roślinności ;od palm, aż po potężne jodły kaukaskie,wielkiej urody buki wschodnie, kosodrzewinę i hale, nagie skały pokryte śniegiem.
Obok płynie szmaragdowa rzeka z hukiem spadając po kamieniach w dół.Takiego koloru wody nie widziałam nigdzie więcej i takiego cudu jak jezioro Rica, też nigdzie.

Wielką prawdą natomiast jest zawsze fakt,że ważne jest, z kim się takie cuda ogląda.Rzeczy i krajobrazy nabierają wówczas innego wymiaru, a zwykły kamień staje się niezwykłym elementem , kiedy patrzy na niego dodatkowa para oczu.
źródło:internet
Kiedy nazajutrz wspinaliśmy się bardzo "szykownym" rzęchem po stromym zboczu, Sergiusz spojrzawszy za okno "busa" robił się coraz bardziej blady.Nie cieszyły go ekskluzywne widoki gór i dolin, bogactwo roślinności i innych atrakcji. Też zaczęłam się czuć nieswojo, kiedy "rzęch", który udawał busa, zaczął się krztusić. Całe szczęście dotarliśmy cało i zdrowo nad jezioro.

Żadne słowa nie oddadzą jego urody.Najlepiej w takich chwilach nie mówić nic. Było cicho, ani żywego ducha w pobliżu. Przecież było poza sezonem i głównie o to chodziło.
źródło:internet
To wielkie szczęście, że tam mogliśmy być.Teraz byłoby to niemożliwe, trwa wojna i nie wiadomo, jak długo nie będzie tam można się dostać.

Cisza oplatała nas podstępnie, góry odbite w wodzie wyglądały jak nierealny obraz. Nad naszymi głowami kołował przeogromny sęp płowy, potężny władca tej krainy.

Gdyby to ktoś namalował, powiedziałabym, że namalował kicz. Przecież czegoś takiego na świecie nie ma.

Ale to było , roztaczało się przed nami i ja to oglądałam. I to nie sama!!

Tylko nasz przewodnik nie mógł zrozumieć dlaczego milczymy stojąc jak dwa posągi, z głowami zadartymi do góry.
I w tej ciszy słychać było szum skrzydeł. Jestem pewna, że razem z orłami i sępem nad nami krążył Anioł, przecież stąd
źródło:internet
do nieba całkiem blisko, a może tutaj właśnie jest NIEBO.!Co za odkrycie.!

Były to najbardziej udane wagary w moim życiu. Nie będę mówić jak zjeżdżaliśmy z gór z duszą na ramieniu i jaką reprymendę dostaliśmy już w Moskwie od Maćka , który wrócił wcześniej z nieudanego polowania.
Ale....

Dla takich przeżyć warto było.
źródło:internet wszystkie fotki , źródło internet
 

2 komentarze: