niedziela, 5 stycznia 2014

A nad nami płynęły ANIOŁY

źródło:internet
Rzadko kto wie, co to jest siarczysty mróz. Nie miałam zielonego pojęcia o mroźnej zimie, dopóki nie znalazłam się w Moskwie.
Był to dziwny czas.Czas przewrotu u nas i pierestrojka. Moskwa Gorbaczowa i Zacharowa. Miasto wywarło na mnie niesamowite wrażenie, przygniotło ogromem.Mieszkaliśmy/cała grupa animatorów kultury/ na Ostankino.Zajęć było całe mnóstwo, codziennie koncerty, które oglądaliśmy zachłannie w cerkwiach/Zagorsk/, klasztorach/Nowodziewiczy jest cudem architektonicznym/,arenach/Ałły Pugaczowej, Lwa Leszczenki/ na koniec Kreml ze swoimi cudownymi salami koncertowymi.To było coś.
Oprócz pobieranej nauki, ćwiczeń, uczestniczenie w próbach w gmachu telewizji na Ostankino,mieliśmy czas na zwiedzanie Moskwy i zwiedzaliśmy ją.Nadal pozostaję pod silnym wrażeniem , jakie wywarł na mnie Klasztor Nowodziewiczy.
źródło:internet

Zapamiętałam też Arbat,bardzo kolorowy, wielojęzyczny,wielokulturowy.

Można było już wówczas słuchać wystąpień ludzi, którzy mówili trochę do siebie, trochę do przechodniów, demonstrowali wolność rodzącej się demokracji, nie wiedząc do końca, czy ona nadejdzie , co można, a czego jeszcze nie.

To były czasy.!!
źródło:internet
Arbat był zachwycający, pełen sztuk wszelkich, których opisaniem zajmę się przy innej okazji. W mojej pamięci została także "pirożnaja", gdzie można było zjeść pierogi, jakich nigdzie przedtem, ani nigdzie potem nie jadłam. Higiena w tej pirożnej była oględnie rzecz ujmując porażająca. Postanowiliśmy jednak zaryzykować, tym bardziej, że pełno tam było konsumentów z całego świata.

Przed wejściem do pirożnej zdezynfekowaliśmy się pszeniczną po 100 gram. Moi koledzy twierdzili, że uchroni nas to przed durem brzusznym albo tyfusem plamistym.Zresztą , być w Moskwie i nie zaczynać dnia od setki, to nieporozumienie.Pierogi były znakomite, raj dla podniebienia.Gorące, dymiące na talerzach,pachnące tak bardzo, że nikt nie dostrzegał czarnych smug brudu na stołach i brudnych rąk pani sprzedającej. Mój kolega Maciej mówił, że tu jest tak zawsze i od dawna. Ciekawe , jak tam jest teraz.

Po wyjściu z pirożnej, procedura taka sama, po setce pszenicznej, aby nie nabawić się tyfusu oraz duru. Nie słuchałam tego, co moi koledzy mówili dalej, bo byłoby źle z moim żołądkiem. Nie zachorował nikt!

Po kilku dniach pobytu w Moskwie i w miarę ciepłej chociaż paskudnej pogodzie, ucichł wiatr, niebo się wypogodziło i nastał mróz. W nocy sypał śnieg i kiedy wstałam , nie mogłam uwierzyć, że zza zasp widać było tylko dachy tramwajów poruszających się wolno pośród tego śniegu.

Przekopałam się do wieży telewizyjnej na Ostankino.Szłam za moimi kolegami, więc było mi łatwiej.Ze złotego poziomu widać było Moskwę jak na dłoni.Uwielbiałam te kawiarnie w wieży:brązową, srebrną i złotą.

Mieliśmy wolny dzień po próbie w studio moskiewskiej tv. W tym dniu zaprzyjaźniliśmy się ze wspaniałymi muzykami z orkiestry symfonicznej Każłajewa, genialnego dyrygenta...i muzyka jazzowego jednocześnie. Dagestańczycy są niezwykle muzycznie utalentowanym narodem.
Praca z nimi była niezwykła i inspirująca.

Po południu we czworo wybraliśmy się do stacji metra, aby dojechać do wiadomego nam sklepu po kawior.Spożywaliśmy go niesamowicie dużo, bo był wszędzie, więcej na półkach nie było nic.Pani sprzedawczyni obiecywała nam wędzonego łososia, bułki i ten kawior.Mróz był trzaskający.

Szliśmy gęsiego ścieżką wydeptaną przez tubylców.Byłam druga w tym sznurku. Za mną szedł Jurek i Zbyszek. Wlekli się za mną jakieś kilka kroków.Nagle zobaczyłam,że przed Sergiuszem, który szedł pierwszy, z lewej strony jedzie tramwaj.Nie słyszeliśmy go, bo skrzypiał śnieg pod nogami i gwar ulicy zagłuszał wszystko dookoła. Dźwięki zlały się w szum i wielkomiejski gwar.

Nadludzkim wysiłkiem dobiegłam do Sergiusza i szarpnęłam go z całej siły za kaptur. Upadł na pryzmę śniegu.Nogi pod siebie!!-ryknęłam bardziej niż krzyknęłam. Zabrał nogi w ostatniej chwili. Tramwaj mijał nas na ciągłym sygnale, w szybach wagonów widziałam rozpłaszczone i przerażone twarze osób. Dobiegł do nas Zbyszek z Jurkiem. Podnosili nas z ziemi, a właściwie z pryzmy śniegu.

Pierwszy raz w życiu łzy zamarzały mi na twarzy.Objęliśmy się w czwórkę i tak staliśmy nie mówiąc nic.Słychać było bicie serc czworga przyjaciół, z których jednego mogło już nie być. Nie wiem, ile tak staliśmy, ale kiedy podniosłam głowę, widziałam potężne białe smugi na niebie i słyszałam niezwykły szum.

Do dzisiaj jestem przekonana,że nad nami płynęły Anioły.Ja je widziałam.
źródło:internet

1 komentarz:

  1. To na pewno były ANIOŁY.......Wierzę w to, że ktoś nad nami czuwa...

    OdpowiedzUsuń